W buddyzmie nie denerwuje mnie nic (prócz
mnie ). Za to "denerwują", bądź nie-denerwują mnie zachowania niektórych buddystów. Najbardziej chyba przywiązanie do formy...
takie jak sztywne przestrzeganie małostkowych reguł sali dharmy (obowiązkowe noszenie skarpetek w kwan um!)
albo "podskórny" przymus miłego zachowywania się do siebie (co de facto nie ma znaczenia, skoro wszyscy mają świadomość - będąc buddystami - o swobodnej grze tego wszystkiego...) stwarzający pewną sztywną, a przez to sztuczną etykietę. Trzeba podkreślić, że sztuczność i sztywność owego przymusu przejawia się w sztywnym interpretowaniu danych słów, czy zwrotów, które przecież mogą być - niezależnie od powszechnie używanej formy - wypowiedziane z sympatią, bądź kompletnie neutralnie. Owe przywiązanie do takiego stylu bycia u niektórych może wywołać szok po trafieniu kijem mistrza zen (i dobrze, że takiego wyrżnął!), bądź małostkowo-słabiakową reakcję na czyjeś "złe" słowa wypowiedziane z premedytacją.
Denerwuje mnie również niema "tradycja" picia alkoholu po praktykach w szkole Karma Kagyu. Spotkałem się z podobnym zjawiskiem w dwóch miastach (Bydgoszcz i Gdańsk), słyszałem o tym, że występuje ono również w innych sangach. Alkohol nie-uważam za używkę kiepską, zubażającą i w życiu niepotrzebną, do tego rozpraszającą uwagę, a picie jej jest dość jaskrawym złamaniem wskazań. Określiłbym tę praktykę jako - pół żartem, pół serio - przywiązanie do pustki, będące w opozycji do obrosłej formalizmami szkoły Kwan um.
Denerwuje mnie także ta emoticonka:
ponieważ żaden człowiek nie jest zdolny do uformowania twarzy w kwadrat (przede wszystkim wtedy, gdy jest zdziwiony!), moim zdaniem to zbyt daleko idące uproszczenie bogactwa mimiki twarzy.
Kłaniam się.